Trasa: Polska->Szwecja->Norwegia->Finlandia->Estonia->Łotwa->Litwa->Polska Start: 19.06.2010 Czas wyprawy: ok. 3 miesięcy Dystans: ok. 7000 km Załoga: Boksyt Cele: Nordkapp, Skandynawia
Obudziły nas ciepłe promienie słońca przeszywające namiot i.... moje ADHD. Niezmiennie – dziś także jest dzień rowerowania. Bez pośpiechu dojedliśmy większość naszych zapasów, zwinęliśmy ekwipunek i hyc w drogę! Po drodze nie ominęły nas lody, chrupki orzechowe „Bingo”, bunkry niemieckie z II wojny światowej. Tego dnia nasza grupa rozdzielała się. Ja z Mariuszem postanowiliśmy nie jechać do Radomska, gdzie dotarła reszta grupy, która później pociągowo przemieściła się do Łodzi. Podjechaliśmy do Bełchatowa – mojego rodzinnego miasteczka, by następnego dnia udać się do Łodzi. Na wyjeździe nie zabrakło nam humoru i uśmiechu na twarzy, mokrych butów i skarpet, bocianów klekoczących, skrzynek OC, kiełbasek i ziemniaczków z ogniska, różowego koloru i dziur w płaszczu przeciwdeszczowym, starych słodkich bułek i ciągłego przewracania się rowerów (lub nas z nimi). Nie zabrakło nam sił w nogach i chęci, by jechać dalej. Nie zabrakło widoków, pierwszych takich rowerowych wrażeń. A przybyło nam wiele takich planów i marzeń.
8:00 drugiego dnia rowerowania – moje ADHD nie pozwoliło mi już zmrużyć oczu – nie pozwoliło także Mariuszowi (skoro ja nie mogę spać to on tez nie:D). Po leniwym się rozbudzaniu, śniadaniowaniu i badaniu czy wciąż możemy ruszać nóżkami, przyszła pora by ruszyć w drogę. 2 maja okazał się być pięknym dniem i tak słońce nawiedzało nas często, co wykorzystywaliśmy na każdym kroku susząc majty czy skarpety na sakwach. Cały nasz dzień przeznaczyliśmy na spokojne objeżdżanie Załęczańskiego Parku Krajobrazowego z obowiązkowym postojem w Załęczu Wielkim na lody. Jest to niewątpliwie urokliwy zakątek naszego województwa, a już szczególnie w czasie, gdy kwitną drzewa. Nie oparły nam się Góra św. Genowefy, Żabi Staw, góra Zelce z rezerwatem Węże. W międzyczasie świat po raz kolejny okazał się mały – na rogu sklepu w Działoszynie spotkałam swoją dawną znajomą z Łodzi. Kolejny nocleg był już blisko. I tak około 19 rozbiliśmy namioty wkraczając na teren bobrów. Kolejno kuskus, gołąbki, herbatka, ognisko, piwko, kiełbaski i hit wyjazdu – ziemniaczki z ogniska! Podobnie jak pod koniec poprzedniego dnia – zmęczeni usnęliśmy szybko.
30.04.2010, 1:20 – pora chyba zmykać do łóżka, w końcu pobudka o nieludzkiej porze 4:15. Tylko czy aby wszystko spakowane? Jeśli nie – nie zginiemy, jedzie nas siódemka, jak się potem okazało dzielna siódemka. Wstajemy ciemno – ranną porą i tak zaczyna się nasza podróż, dla większości jest ona pierwszą. Docieramy z Radogoszcza na dworzec Łódź Kaliska tuż po 6 rano, a by chwilę później wsiąść do pociągu w kierunku na Sieradz. I tam zaczyna się nasza majówka. Pierwszy raz taki wyjazd rowerowy z grupą pierwszy raz z sakwami. Na pewno już nie ostatni:) Stacja Męcka Wola przed Sieradzem – pierwsze obrażenia (atak groźnego pedała na nogę Mariusza), na szczęście wytrwali ruszamy. Po godzinie niemile zaskakuje nas deszcz, ale nam woda nie straszna i już z kompletnie przemoczonymi butami jedziemy naprzód. Tego dnia udało nam się zrobić najwięcej kilometrów (ponad 70) i mimo uporczywych warunków pogodowych nie ominęły nas: bunkry pod Strońskiem i kościół romański, rezerwat Winnica, wapiennik, pierwsza wywrotka błotna (Zuzi), pierwsze piwo przekraczając Widawkę (ponoć samo się pękło;), drewniany kościółek i gorzelnia w Rychłocicach czy kościół popauliński i grodzisko (wspaniały widok na Wartę) w Konopnicy. Na noc zatrzymaliśmy się na lewym brzegu Warty w pobliży Krzeczowa, naprzeciwko mojego znajomego, jak się potem okazało. Zmęczeni, ale zadowoleni, bo objedzeni i opici w doborowym towarzystwie, udaliśmy się na spoczynek (acz nie wieczny). Najwytrwalszy okazał się Piotrek, który spał pod płachtą made by Tesco. Zdołała go jedynie wykurzyć stamtąd burza, która nas nie ominęła i przybyła o 2:30 w nocy. Marabucik nie zawiódł i dalej można było smacznie spać.